13 października 2013

TOFU

Wcale nie FU.
Za to zdrowo bardzo i smacznie przy okazji też (jak zawsze ;))

Sklepowe często nie zadowala smakiem, do tego jest pieruńsko drogie.
Do super-hiper silken tofu prosto od Chińczyka na chwilę obecną nie mam dostępu.
Cóż pozostaje...
Wziąć ziarno sojowe i tworzyć :)

Suchej soi powinno być około szklanki.
Zalać ziarna wodą, odstawić. Kolejnego dnia wodę wylać, ziarno przepłukać, świeżej wody nalać tyle, aby przykryła soję.
Zblendować dokładnie, dodać odrobinę soli.
Stopniowo dolewać wodę. Około 1 litra powinno wystarczyć.
Odcedzić przez tetrę, albo inną tkaninę o jak najmniejszych oczkach, odcisnąć.
Otrzymana masa to okara - surowa, zmielona soja, którą można jak najbardziej wykorzystać, np. do kotletów. Płyn to surowe mleko sojowe.
Mleko zagotowujemy, niech sobie spokojnie wrze jakieś 15 minut.
I teraz - uwaga - do gotującego się mleka dodajemy stopniowo ocet jabłkowy. Po jednej łyżce (max 3-4 łyżki stołowe), aż mleko się zwarzy. Kiedy w  płynie zaczną pływać drobne kłaczki, to znaczy, że już :)
Całość należy przecedzić przez ścierkę na sitku. Płyn jest już do niczego nie potrzebny, więc można to zrobić nad zlewem. Tofu zostanie na sitku, stygnąc utworzy zwięzłą bryłkę.

U nas tofu jest doskonałym zamiennikiem twarogu (latorośl młodsza w dalszym ciągu fatalnie reaguje na krowinę). Dziś na ten przykład były grane pierogi ruskie - z tofu oczywiście :)
Można kroić w kostki i dodawać do sałatek, obsmażać, plastrami obkładać kanapki, albo pożerać solo - jak czynią moje dzieci. I tu mamy kolejną wyższość swojskiego nad sklepowym - tego drugiego bez obróbki zjeść się nie da.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz